Robert Sowa: „Dzisiaj restauracja to nie tylko gotowanie i wystrój”

1
1527
Jego nazwisko od dawna zna już nie tylko branża gastronomiczna, ale i cała Polska, a to za sprawą głośnej afery podsłuchowej, o której opowiada bardzo niechętnie, uznając ją za temat zamknięty. Znacznie chętniej dzieli się natomiast swoimi przepisami z widzami kulinarnych programów telewizyjnych. Na co dzień prowadzi zaś trzy ekskluzywne restauracje w prestiżowych dzielnicach Warszawy, o czym opowiedział podczas jednej z branżowych konferencji biznesowych Gastro Meeting. Nie zabrakło również wątków relacji z pracownikami oraz współpracy z blogerami.

O zarządzaniu dwiema renomowanymi restauracjami w stolicy

„Jestem przykładem na to, że jeżeli któremuś z restauratorów biznes nie pójdzie, to nie ma iść na Most Poniatowskiego i popełnić samobójstwo, a w moim przypadku mówimy o stracie grubo powyżej miliona, tylko iść za ciosem i otwierać kolejne. Wierzymy w to, do czego jesteśmy przekonani, pod warunkiem, że jesteśmy w stu procentach restauratorem, że jesteśmy człowiekiem gastronomii z krwi i kości – takim , który idzie przez świat i nie zwraca uwagi na przeciwności. Moja restauracja N31 ma 2,5 roku. Już po 2,5 miesiąca była w komplecie i od ponad dwóch lat nadal jest – nie ma szans na miejsce w tygodniu. Nie jest najtańszą, wręcz najdroższą, bo ja cenowo jestem w granicach restauracji Nolita, Karola Okrasy, Belwedera, czy Sobańskich. W tym roku, pierwszy raz w historii, potrafiłem zorganizować w N31 Sylwestra, gdzie nie było ani jednego Polaka, a wszyscy goście przylecieli z Europy.”

„Każda z restauracji, w której maczam palce i tworzę, niezależnie czy jestem generalnym, czy udziałowcem, musi mieć motto przewodnie „dlaczego?”. N31 – bo jestem ja i jest centrum, Z57 – bo jest cisza, spokój i 16 miejsc w ogródku, gdzie można spokojnie kawę wypić, R14 – bo jest starodrzew na Mokotowie i ogród, gdzie mogę zrobić imprezę grillową na 100 osób. Tutaj nie posadzę 100 osób na kolację degustacyjną, tego samego nie zrobię w Z57, ale mam do tego 14 pokoi i 4 sale konferencyjne. Istotą rzeczy jest, aby najemca przyszedł do Ciebie, a nie Ty do najemcy.”



O przyznawanych nagrodach

„Regularnie otrzymuję mniejsze lub większe wyróżnienia – od Insidera, czy Izby Warszawskiej. W maju odebrałem natomiast nagrodę, która jest dla mnie cudowna – Pismo Poradnik Restauratora cyklicznie wręcza statuetki zwane Hermesami. Do zeszłego roku było tak, że co roku otrzymywałem kartkę z wyróżnionymi najlepszymi restauracjami regionalnymi i fine diningowymi, wysyłaną tylko do szefów, którzy tego Hermesa otrzymali. I w tym roku wygrała moja N31, więc tym bardziej jest to dla mnie cenne, że to moi koledzy z branży dokonali wyboru.”




O budowaniu relacji ze stałymi gośćmi

„Knajpa dzisiaj to nie tylko gotowanie, nie tylko wystrój i nie tylko cena, zwłaszcza jeśli ma się znajomego restauratora. Jeden z Panów prezesów-senatorów wysłał do mnie w nocy smsa-a: „Robert, potrzebuję na sobotę 12 miejsc na salce”. Sprawdzam, odpisuję, załatwione. Ja już nawet wiem, jaka kasa będzie z tego! Mówię: „Panowie na barze, sprawdźcie mi szampany, sprawdźcie mi oliwę chili, sprawdźcie pastę chilli, bo on kocha pikantne rzeczy, szparagi też bają być, tylko lekko”. I on wchodzi jak do siebie! To jest dzisiaj sukces restauratora, jeśli ma swoją wierną publikę.”



O napiętym grafiku

„W maju nie było mnie jeden dzień w pracy, bo nagrywałem „Top Chefa”, nie było mnie dwa kolejne dni, bo jechałem do Poznania odebrać nagrodę, nie było mnie 2 maja, bo gotowałem gdzieś na granicy rosyjskiej, a w ostatnią sobotę miesiąca w Koszalinie. Ponadto przygotowywałem się ze swoimi szefami do kolejnej książki, na którą otrzymaliśmy zamówienie. Nie wymyśliłem sobie tego – każdy pisze dzisiaj książki kulinarne, bo jest taka moda. W zeszłym roku opracowaliśmy książkę na finał wielkiej akcji, którą robiliśmy z fundacją TVN i Michelem Moranem. Książka poszła, a pieniądze przeznaczyliśmy dla dzieci. To tylko moje aktywności z maja! Co robiłem we wszystkie weekendy w lipcu i sierpniu? Byłem w największej trasie koncertowej i kulinarnej z RMF Maxxx – to są moje wakacje. Nie jestem osobą, która wyjeżdża do Hiszpanii i leży, Mój zawód to forma spędzania wolnego czasu. Kiedy tylko mam wolne, jestem fizycznie w swojej restauracji. Jeśli praca zawodowa jest Twoim hobby, to jest szansa, że nigdy nie będziesz zmęczony i znudzony. Ale oczywiście jestem normalnym człowiekiem i też bywam wycieńczony.”

Źródło: RMF Maxxx



O rotacjach personalnych

„Nie mam problemu z rekrutacjami na stanowiska kelnerskie, z tego względu, że moja restauracja może poszczycić się jedną z najniższych fluktuacji pracowników. Kelnerów to prawie w ogóle nie dotyczy. Jeśli chodzi o kuchnię, odchodzą Ci, którym ja nigdy nie będę zamykał drogi w robieniu większej kariery niż współpraca ze mną. Darek Mućko, szef kuchni Belvedere Catering by Design – ode mnie. Grzesiek Birek też ze mną współpracował, świetny szef, ale przyszedł moment, gdy powiedział: „Szefie, to już jest ten czas, gdzie muszę zrobić już coś swojego”. Otworzył restaurację Kromki Kromki – byłem, odwiedzam, świetny lokal. Trudno, żebym takiego człowieka ograniczał. Mój były współpracownik Konrad Birek jest z kolei głównym szefem kuchni na Mazowsze w Unileverze. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Ja się tym cieszę.”



O relacjach z pracownikami

„Myślę, że jestem szefem, który z ludźmi rozmawia. Wywodzę się z dołu – jestem „pucybutem”, klasycznym człowiekiem amerykańskiej historii. Jeden z pierwszych GM’ów Marriotta przechodząc przez kuchnię, gdzie pani na zmywaku narzekała, ściągnął marynarkę, podwinął rękawy, ogarnął wszystko w paręnaście minut i powiedział” „Pani mi nie będzie mówić, jaka tutaj jest praca, bo ja pracowałem na wszystkich stanowiskach”. Ja myłem kuchnię, byłem kelnerem oraz asystentem kucharza – a więc też pracowałem na wszystkich stanowiskach. Przez 17 lat prowadziłem kuchnie największych hoteli w Warszawie, robiłem największe gale, do dzisiaj zresztą je robię, i zawsze miałem z ludźmi dobre relacje. Natomiast nie zapominamy o tym, że zarówno ja idę do sklepu i płacę za siateczkę zakupów 300-400 zł, jak i oni. Nie uznaję – co jest bardzo popularne wśród restauratorów – płacenia po, za chwilę itd. Wyznaję zasadę, że nawet jeżeli ja mam mieć w danym miesiącu minus, to personel mimo to musi mieć zapłacone. Możesz zapytać każdego mojego pracownika. Ludzi trzeba właściwie wynagradzać – to jest świętość! Jeśli człowiek przynosi kartkę i ma 220 przepracowanych godzin, otrzymuje ustaloną kwotę X. Mało tego, że ma zapłacone – jeszcze otrzyma wynagrodzenie za nadgodziny i jest świadom, że sam płaci za ZUS, a nie, że ja go oszukuję.”

„Prawda jest jednak taka, że w gastronomii często nie płacą. Najważniejsze w naszej branży jest to, żeby być fair w stosunku do zatrudnionych przez siebie ludzi. Jest opinia na mieście, że jestem jedyny w Warszawie, który nie ma problemu z kelnerami na cateringi. Krąży nawet taka historia, że były dwie duże imprezy w stolicy, tymczasem jedna z czołowych firm cateringowych nie miała kelnerów, bo wszyscy byli u Sowy na cateringu z okazji Gali „Samochód Roku Playboya” na ponad 1000 osób! Ja mam takie podejście już od czasów młodzieńczych. Gdy chodziłem na chałtury do konsulatu amerykańskiego w Krakowie, albo jak mnie na wesele brali, pracowałem cały dzień i kiedy dostałem te zasłużone 200 złotych, to byłem tak szczęśliwy, że wracałem do domu i od razu planowałem sobie weekend – że będę mógł pójść do kina z dziewczyną i jeszcze np. na lody. Tak mam już zakorzenione i wiem, że te dzieciaki przychodzą, pracują i chcą być za to wynagradzane.”

„Dodatkowo pracownicy jedzą u mnie za darmo, mało tego – jedzą to samo, co ja! Możesz wejść do kuchni i zapytać. Miałem wczoraj straszną ochotę na mielonego, więc pojechałem na Halę Mirowską, gdzie mam takiego zaznajomionego Pana. Wziąłem 3 kilogramy mięsa mielonego z indyka. Dlaczego 3 kg? Bo pomyślałem, że mój zespół też może mieć taką ochotę. Ale moi pracownicy nie płacą za jedzenie, nawet czasami przywożę im z dania z trasy. Jest taka stara teoria, która mówi, że chytry dwa razy traci…”



O współpracy z blogerami

„Kiedyś jedna koleżanka na wizji bardzo ładnie to określiła: „Internet to jest taka instytucja, która przynosi tyle zysku, ile szkód”, zatem decyzję o współpracy z blogerami, po różnych perypetiach, pozostawiam do indywidualnej opinii każdego restauratora. Jeżeli bloger chce przyjść na kolację, sam zadzwoni i powie że chce, to proszę bardzo, ale nigdy sam do nich nie dzwonię. Ja chyba jako jeden z nielicznych szefów w tym kraju rozumiem, co to znaczy barter. Niedawno robiłem dużą kampanię, gdzie bodaj w 30 pismach kobiecych widniało moje zdjęcie i brand N31 by Robert Sowa – to są ogromne pieniądze! Jeśli bloger do mnie zadzwoni, chce przyjść na kolację i napisać jakąś fajną opinię, to niech przychodzi za darmo! Nie dyskutuję z tym. To jest jego praca, moją jest ugościć go. Kiedyś jeden bloger przyszedł, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Zapłacił za lunch w Z57, potem coś napisał, no i super! Mam natomiast jedną zasadę – nie czytam opinii i recenzji o innych restauracjach. O swoich rzucam okiem tylko na TripAdvisor. Jestem tam od ponad dwóch lat w pierwszej trójce, parokrotnie byłem pierwszy. Uważam, że ten agregator opinii bardzo dobrze i rzetelnie klasyfikuje restauracje. A blogerów traktuję jak zwykłych klientów.”

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj
This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.